czwartek, 25 grudnia 2014

Farsa 2014

Polacy stanęli w obliczu wielkiej próby. Wybory samorządowe 2014 wykazały, że demokracja w tym kraju to kpina. Bo jak tu poważnie traktować funkcjonowanie obecnego ustroju, kiedy okazuje się, że wiele głosów jest nieważnych, a ich podliczaniem zajął się wadliwy program? Pozostaje zapytać: czy mamy do czynienia ze zwyczajnym zaniedbaniem czy celową prowokacją? W obu przypadkach odpowiedź wskazuje na jedno - to koniec demokracji!


Cud nad urną

- Nawet 40 procent mamy nieważnych głosów w wyborach do sejmiku województwa pomorskiego - poinformował portalsamorzadowy.pl. Podobne przypadki odnotowano w całym kraju. Czy oznacza to, że Polacy nie potrafią głosować? Oficjalnie główną przyczyną były książeczki do głosowania, w których Polacy się pogubili. „Po pierwsze, wielu wyborców nie mogło znaleźć swoich kandydatów. Ludzie irytowali się za kotarami, bo nie mogli znaleźć swoich faworytów. Większość wyborców wiedziała, na kogo chce głosować, ale miała problem ze znalezieniem komitetu. Wyborcy pytali członków komisji, ale ci nie chcieli i nie mogli pomagać, bo mogli zostać oskarżeni o stronniczość. To tylko powiększało irytację” - wyjaśniono na łamach portalu miastokolobrzeg.pl. W tej sytuacji nie brakowało wyborców, którzy skreślali kratkę tylko na pierwszej stronie, a tam byli kandydaci PSL. Najprawdopodobniej właśnie to stoi za sukcesem tej partii, jaki wyłonił się w trakcie podliczania głosów. Zakładając optymistyczny scenariusz, że nie doszło do fałszerstw, już samo stworzenie tego typu trudności przy głosowaniu jest jedną wielką manipulacją wpływającą na ostateczny wynik wyborów.

Gdzie się podział mój głos?

Telefony komórkowe z wmontowanym aparatem fotograficznym w połączeniu z Internetem okazały się niezastąpionymi narzędziami w zbieraniu dowodów na wyborcze przekręty. Taktyka jest banalnie prosta. Wystarczy pójść do urny, zaznaczyć krzyżyk przy wybranym kandydacie, zrobić zdjęcie karcie do głosowania, a potem sprawdzić na liście czy oddany głos został uwzględniony. Jeśli nasz kandydat przy swoim nazwisku ma więcej punktów niczego nie wykryjemy, ale jeśli ma zero punktów, to właśnie przyłapaliśmy komisję na gorącym uczynku. Dowody na to w postaci fotografii pojawiają się sieci, głównie na portalach społecznościowych i w blogosferze. Portal naszeblogi.pl w dziale: Wybory 2014 – pobieżna lista „niedociągnięć”, odnotował sporo takich nieprawidłowości. Możemy przeczytać między innymi o tym, jak „w kilku miejscowościach (Lubań, Zgorzelec, Świeradów Zdrój) brakuje głosów na niektórych kandydatów. Np. 5-osobowa rodzina głosowała na konkretnego kandydata z RN, a na wykazie widnieje 1 głos”. Portal podaje też przykład Oskara Wądołowskiego, który „pofatygował się i sfotografował postawienie krzyżyka przy nazwisku kandydatki KNP i kandydatki z RN. I ta druga uzyskała zero głosów.” Przy wszystkich opublikowanych informacjach są zamieszczone odnośniki do źródła ich pochodzenia.

Międzynarodowa kompromitacja

Kiedy po zamknięciu lokali wyborczych głosy zaczęły spływać do Państwowej Komisji Wyborczej farsa sięgnęła zenitu. Okazało się bowiem, że głosów nie sposób podliczyć, bo system który ma się tym zająć jest wadliwy. Wykonała go firma Nabino. Jej prezes Maciej Cetler przyznał w rozmowie z RMF FM, że firma jest mała i nie posiada certyfikatów bezpieczeństwa, bo tej pory nie były im one potrzebne. Głównym problemem tego systemu okazało się być to, że po prostu nie zadziałał jak trzeba, wcześniej nie został wystarczająco przetestowany i ostatecznie nie wytrzymał obciążenia. Zabrakło przy tym stworzenia procedur na wypadek awarii.

Tego było za dużo

Nikogo nie powinno dziwić, że nieprawidłowości jakie towarzyszyły ostatnim wyborom do samorządów wzbudziły niepokój wśród Polaków. Wielu z nich postanowiło dać temu wyraz organizując w całym kraju demonstracje, których kulminacja nastąpiła 22 listopada. Wcześniej spora grupa przedostała się do siedziby Państwowej Komisji Wyborczej w Warszawie, gdzie 20 listopada odbyła się kilkugodzinna okupacja budynku. Manifestanci domagali się unieważnienia wyborów oraz ustąpienia wszystkich członków PKW. Pokojowa pikieta skończyła się aresztowaniami. Zatrzymano w sumie 12 osób pod zarzutem zakłócenia miru domowego. Kiedy piszę ten tekst, część z oskarżonych wciąż przebywa w areszcie i nie wiemy jak potoczą się ich dalsze losy.

Wśród aresztowanych znalazł się reżyser i dokumentalista Grzegorz Braun. Podczas pikiety przed siedzibą PKW przestrzegał, że znaleźliśmy się w bardzo niebezpiecznym momencie w historii Polski, w którym władze szykują Polakom stan wojenny i jedyne, czego im jeszcze brakuje to pretekstu. Zdaniem reżysera to co się obecnie dzieje jest realizacją przewidzianego scenariusza, w którym państwo polskie musi być skompromitowane, zarówno w oczach obywateli - bo „kiedy będzie się odbierać Polakom resztkę ich suwerenności, to żeby nie płakali po tym państwie, żeby nawet odetchnęli z ulgą” - jak i w celu wyizolowania naszego państwa na arenie międzynarodowej.

Braun wyraził przekonanie, że sytuacja, w jakiej znalazła się Polska jest kontynuacją tego, co zapoczątkowano za naszą wschodnią granicą. - Obawiam się, że Ukraina była na pierwsze danie. Daniem głównym ma być Polska - stwierdził zwracając się do licznie zgromadzonych pod budynkiem PKW. Podkreślił, że „perfidia tych scenarzystów” polega na tym, iż dążą oni do tego, aby nastąpiły w Polsce wydarzenia, które umożliwią ludziom pokroju Adama Michnika krzyczenie na paryskich salonach, że „hydra faszyzmu w Polsce podniosła głowę”. - Wtedy nastąpi akcja ratunkowa - przewiduje reżyser. Jego zdaniem całą Europę i cały świat będzie się utwierdzać w przekonaniu, że Polska jest chorym człowiekiem Europy, którego trzeba ratować. Że trzeba tu ratować demokrację przed tymi faszystami, którzy tutaj się buntują. Braun stanowczo podkreślał, by nie ulec tym prowokacjom i nie dać się pozabijać oraz zachować wszelką ostrożność.

Skoro zatem demokracja nie zdała egzaminu, to co nam pozostaje? Zdaniem Grzegorza Brauna, który jest zadeklarowanym monarchistą, powinniśmy modlić się o króla. W XXI wieku marzenia o powrocie monarchii mogą dla wielu wydać się śmieszne i nierealne. Jednak po ostatnich wyborach samorządowych w Polsce nic bardziej nie wzbudza śmiechu politowania, jak wiara w to, że żyjemy w normalnym ustroju, którego władza ustawodawcza i wykonawcza ma na celu dobro swoich obywateli.

Agnieszka Piwar
Tekst ukazał się w grudniowym numerze miesięcznika Moja Rodzina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz